Next Dates : 26.08 - Microscop Festival, Saint-Thual 07.09 - Koalition, Toulouse 15.09 - Toxik Parties x Weird Planet, Vic 23.09 - 23:59 x Weird Planet, Lyon 29.09 - Marée Basse x Weird Planet, Bord About the Business: Ja kudłaty durnowaty reperuję stare graty Nearby Places: Courier Drop Box: InPost (165m) Company: Zbigniew Miszczuk (177m), Tomasz Skórka Firma Usługowa (297m), Piotr Skórka Firma Uslugowa (301m) Słownik wyrazów bliskoznacznych słowa durnota. W naszym słowniku synonimów języka polskiego dla słowa durnota znajduje się łącznie 166 synonimów.Synonimy te zostały podzielone na 6 różnych grup znaczeniowych. Kiedy miałam osiem lat wyrosłam już z dziecięcych fobii zaszczepianych przez dorosłych w celu wymuszenia na mnie grzecznego zachowania. Nie bałam się już nawet Buki, odkąd zmaterializowała mi się na ekranie telewizora w japońskiej ekranizacji Muminków. Na tym etapie, my dzieci straszyliśmy siebie nawzajem dużo skuteczniej. Mieliśmy własną mitologię strachów. Stare graty wyrzuć z chaty. Niedługo darmowa zbiórka. 28. Całe miasto godz: 07:00. Temat Szczecinecki Hasło do krzyżówki „durny, durnowaty” w leksykonie szaradzisty. W naszym internetowym leksykonie szaradzisty dla wyrażenia durny, durnowaty znajdują się łącznie 3 opisy do krzyżówek. Definicje te zostały podzielone na 1 grupę znaczeniową. . Please add exception to AdBlock for If you watch the ads, you support portal and users. Thank you very much for proposing a new subject! After verifying you will receive points! Ash Ketchum 02 Sep 2019 11:59 7515 Follow us on #1 02 Sep 2019 11:59 Jakiś czas temu dorwałem w punkcie skupu elektroodpadów subwoofer aktywny od głośników komputerowych Samsung SMS5100, który to lata świetności miał za sobą. Skrzynka była mocno zniszczona a oryginalny 4ohm 20W głośnik niskotonowy okazał się spalony – nie grał pod innym wzmacniaczem, przy próbie wciśnięcia jego membrany słychać było charakterystyczne trzeszczenie. Oto i sam głośnik, dość masywny jak na 20W i 13cm ale niestety już nie zagra: Myślę więc co tu wykorzystać z niego – oczywiście zasilacz oraz wzmacniacz. Ten drugi jest na znanym z radioodbiorników samochodowych układzie scalonym TDA7375 oraz dwóch wzmacniaczach operacyjnych RC4558P pełniących rolę filtrów dzielących sygnał stereo na sygnał dla satelit i subwoofera. Końcówka mocy TDA7375 pracuje tu w trybie – czyli dwa kanały są zmostkowane do zasilania subwoofera, dwa pozostałe zasilają głośniki satelitarne. Postanowiłem przerobić ten wzmacniacz tak aby działał w trybie dwukanałowym zasilając subwoofer na dwóch głośnikach 4ohm lub głośnik dwucewkowy 2x4ohm. Czyli przechodzimy z tego schematu: w ten: Zacznijmy więc od przeróbki samego wzmacniacza. W tym celu usuwamy kondensatory C19 i C20 tak aby zrobić przerwę w obwodzie sygnału satelit. Następnie łączymy pola lutownicze po nich te połączone z nóżkami 4 i 5 scalonej końcówki mocy z jej nóżkami 11 i 12, które są połączone ścieżką. W ten sposób na wszystkie 4 wzmacniacze TDA7375 podajemy ten sam sygnał umożliwiając ich pracę w mostku. Następnie usuwamy kondensatory elektrolityczne C23 i C24 odcinające składową stałą, które są zbędne przy pracy drugiej pary kanałów w mostku i zastępujemy je zworkami z drutu tak aby na skrajnych przewodach złącza CON1-1 uzyskać wyjście mostkowe drugiego kanału. Przewód środkowy należy usunąć a skrajne odciąć przy płytce z gniazdami RCA przeznaczonymi dla satelit. Głośniki podpinamy pod owe skrajne przewody złącza CON1-1 oraz do złącz fabrycznego subwoofera oznaczone W/SPK. Tak ma wyglądać płytka po przeróbce: W przypadku uzyskania efektu znoszenia niskich tonów zamieniamy ze sobą miejscami przewody jednego głośnika np. podłączone do CON1-1 tak aby obydwa głośniki grały w zgodnej fazie. Można to sprawdzić podając na wejście wzmacniacza sygnał sinusoidalny np. 5Hz (ostrożnie ze wzmocnieniem by nie uszkodzić głośników) i obydwa powinny wychylać się w zgodnym kierunku przy prawidłowym podłączeniu. Możemy także w przypadku problemów ze zgodnością fazową z pozostałymi głośnikami naszego systemu zamienić polaryzację z tym że obydwu głośników naraz. Pozostaje kwestia zasilania – fabryczny transformator jest przystosowany do pracy w trybie – przy pracy w trybie dwóch mostków łączna moc wzmacniacza wzrasta i fabryczny transformator może okazać się za słaby. Tak wygląda fabryczny transformator: Podobnie z chłodzeniem – możemy je wspomóc małym wentylatorkiem umieszczonym na radiatorze. Ponadto nasz wzmacniacz możemy używać także w aucie. Wystarczy podłączyć zasilacz lub akumulator pod złącze CON2. Pozostawiając diody D1, D2, D3 i D4 układ jest odporny na odwróconą polaryzację zasilania, jednak wtedy występuje spadek napięcia i straty mocy na tych diodach. Aby tego uniknąć należy usunąć te diody i albo podłączyć zasilanie równolegle do kondensatora filtrującego C33 pamiętając o zastosowaniu bezpiecznika albo wykorzystać złącze CON2 i zastąpić diody D2 oraz D4 zworami z drutu i podłączając zasilanie zgodnie z polaryzacją zaznaczoną przeze mnie na zdjęciu płytki do złącza CON2. I jeszcze jedna modyfikacja – aby wykorzystać gniazda RCA przeznaczone pierwotnie do podłączenia satelit jako drugie złącze sygnału łączymy na płytce z gniazdami odpowiednie pola lutownicze i przerywamy ścieżkę w miejscu wskazanym na zdjęciu. Można także przerobić owy wzmacniacz na wzmacniacz stereo w trybie podwójnego mostka usuwając kondensatory elektrolityczne C23 i C24 zastępując je zworami, kondensator C28 usuwamy bez zastępowania go zworą, a następnie łączymy nóżki 4 i 5 z padem kondensatora C19 bliżej samego scalonego wzmacniacza mocy a nóżki 11 i 12 z analogicznym padem kondensatora C20. Dodam że analogiczną modyfikację wykonałem na płytce z głośników Creative T3000 kolegi opartych o bliźniaczy układ TDA7378 i do tej pory działa to i jeździ w jego aucie. Cool? Ranking DIY Can you write similar article? Send message to me and you will get SD card 64GB. Ash Ketchum Ash Ketchum Ash Ketchum wrote 1290 posts with rating 60, helped 37 times. Live in city Alabastia. Been with us since 2003 year. #2 02 Sep 2019 16:50 CMS CMS Administrator of HydePark #2 02 Sep 2019 16:50 Coś mi mówi, że znacznie szybciej i prościej byłoby naprawić ten głośnik . No ale przynajmniej miałeś trochę zabawy i radości z przeróbek. Bieżcie i szukajcie tego wszyscy. To są bowiem kesze moje, które dla was będą schowane... #3 07 Sep 2019 23:44 krisRaba krisRaba Level 31 #3 07 Sep 2019 23:44 A ja jestem zawsze pod wrażeniem, jak ktoś poogląda z każdej strony, przeanalizuje i da drugie życie jakiemuś przedmiotowi i to niekoniecznie w oryginalnym zastosowaniu. Jakoś tak mi się zawsze kojarzy "Ja kudłaty, durnowaty, reperuję stare graty" Follow us on Mam wykształcenie techniczne. Technik elektryk, yeah that’s me. Przez pięć lat chodziłem do szkoły w której wkładano mi różne definicje do głowy. Dżule, fi, siły elektrostatyczne, mechaniczne, wektory, cewki, kondensatory, płynący prąd, napięcie, rezystory, impedancje, rezystancje… było tego dużo więcej, ale już niestety nie pamiętam. Zostały mi w głowie tylko główne zasady. Pamiętam o dwóch ważnych: – rób tak, żeby nie zabić innego człowieka, – i rób wszystko, żeby nie zrobić krzywdy sobie. Skończyłem tę szkołę, po czym pewnego dnia, 1 stycznia nie pamiętam którego roku, postanowiłem naprawić wtyczkę od telewizora. Jak skończony idiota zetknąłem ze sobą dwa kable. Jakby zarapował Kaliber 44 – „plus i minus to jedyne co widzę, ostrzeżenie przed niebezpieczeństweeem.” Zetknąłem dwa przewody, plus z minusem, trzymając kabel w rękach, 10 cm od twarzy. Wybuchło. Spaliłem sobie ręce, przypaliłem grzywkę. Sąsiedzi dzięki mnie weszli w nowy rok bez energii elektrycznej w domu. Nic mi się nie stało tylko dlatego, że „Elektryka prąd nie tyka!”. Mam dyplom. Taki prawdziwy. Oficjalnie mogę naprawiać różne elektryczne rzeczy i pracować przy poważnych elektrycznych sprzętach. Na szczęście nie zrobiłem rozszerzenia uprawnień o dalsze kroki. Ktoś mógłby ucierpieć. Nie każdy jest elektrykiem No właśnie. Zastanawialiście się kiedyś nad szansami Waszego dziecka w nierównej walce z prądem elektrycznym? Ja pamiętam swoje pierwsze przygody z elektryką. Wolałbym, żeby moje dzieci tego nie przechodziły na własnej skórze, przynajmniej nie bez przygotowania. Ja wkładałem palce do gniazdka elektrycznego. Może to dziwnie zabrzmi, ale nie rozumiałem czemu sztywnieje mi całe ramię. Jeśli myślicie, że przestałem po pierwszej próbie – no to nie. Próbowałem kilka razy. Moje szczęście, że dotykałem prądu zewnętrzną stroną dłoni i, że ta dłoń nie zamknęła mi się na przewodzie na stałe. Elektryka prąd nie tyka, ale małego gnojka będącego Waszym dzieckiem – tyka i to bardzo dotkliwie. Nie wiem jak Ty, ale my kupiliśmy do domu dużo zaślepek na gniazdka. To jest dobre zabezpieczenie na początek. Wiecie czemu uważam, że to dobra obrona bierna? Bo widziałem jak kilkanaście razy moje dzieci wkładały do gniazdka różne metalowe przedmioty. Nie chcę wiedzieć ile razy włożyły coś do gniazdek bez mojej wiedzy. Wszyscy musimy być elektrykami Nie masz wyjścia. Nikt nie ma wyjścia. Prąd elektryczny jest z nami co dzień. Budzisz się, bo budzik jest podłączony do prądu. Pijesz ciepłe mleko, bo masz prąd w gniazdku. Dzięki prądowi jest wiele rzeczy bez których nie dałbyś rady przeżyć komfortowo każdego dnia: ciepły obiad, herbata, telewizja, internet, bajki, światło, zabawki… Jak ważny jest dla nas prąd? Łatwo to sprawdzić. Wyłączcie sobie bezpiecznik prądowy o godzinie 20:00 i spróbujcie wytrzymać do północy. Istna psychoza. Jak nauczyć dzieci radzenia sobie z prądem? Przede wszystkim jest to praca u podstaw. Możesz zacząć od mówienia prostych rzeczy: „nie wolno”, „będzie boleć jeśli włożysz tam palec”. Jeśli dziecko umie już się komunikować, musisz przestrzec dziecko, że wkładanie przedmiotów do gniazdka może spowodować pożar, albo zniszczenie ulubionej elektrycznej zabawki – taką stratę może odczuć dotkliwiej niż inne przestrogi 😉 W ostatnim czasie PGE Polska Grupa Energetyczna stworzyła fajny film dla dzieciaków. Stworzyła właśnie ona, bo kto inny niż oni lepiej się zna na prądzie w gniazdku? Pokazuję to celowo, nie mówiąc na wstępie, że to materiał stricte dla dzieci. Pan Piorunek uczy o „prądzie”. Ten materiał warto włączać dzieciakom w przerwie między bajkami. A jeśli obejrzeliście i myślicie, że dialogi pana Piorunka są dziwne, to drodzy kochani oglądający programy TV w latach ’90. Ja kudłaty durnowaty, reperuję stare graty. Czy to było normalne? 🙂 Pokazujcie dzieciom, że prąd to przyjaciel, ale taki, który umie ugryźć! Tak jak pies. Jeśli wiesz jak go traktować, to nigdy nie zrobi Ci krzywdy. A Pan Piorunek to dobra postać, dziwny, ale pozytywny 🙂 Naprawdę, ktoś wierzy, że Niemcy zostaną na lodzie w sprawie gazu? Naprawdę wierzycie, że naszym zachodnim sąsiadom go zabraknie? Naprawdę uważacie, że taka potęga jak Niemcy nie ma planu B,C,D.. Niemcy zawsze spadają na 4 łapy. Mogą rozpętać wojnę światową, dokonać ludobójstwa, zostać podbite i zniszczone, a i tak po kilku być znowu potęgą. Naprawdę myślicie, że takie państwo wyłoży się na takiej podstawie jak gaz? Nawet mi was nie żal, skoro tak myślicie. Ale śmiejcie husarze śmiejcie. Ja czekam cierpliwie te parę miesięcy zanim sie okaże, że Niemcy maja gazu w nadmiarze, a my nic, bo pisowskie pie***lenie jak zwykle okaże się mrzonką dla plebsu, który w swej germanofobii uwierzy we wszystko. Ah i mam nadzieję, że podczas, gdy wam polakom będą marzły tyłki, Niemcy po raz kolejny upomną się o stan demokracji w naszym kraju. Cóż może to i lepiej. Może trzask pękających polskich tyłków trochę rozgrzeje atmosferę. :) Buziaczki dla Was Polaki Słodziaki ;* #bekazprawakow #bekazpisu #niemcy #neuropa pokaż całość Kiedy miałam osiem lat wyrosłam już z dziecięcych fobii zaszczepianych przez dorosłych w celu wymuszenia na mnie grzecznego zachowania. Nie bałam się już nawet Buki, odkąd zmaterializowała mi się na ekranie telewizora w japońskiej ekranizacji Muminków. W kreskówce Buka wyglądała po prostu jak smutny bakłażan. Oczywiście nie nazwałabym jej wtedy bakłażanem, w latach 90. nikt nie jadał bakłażanów. Buka była przerażająca tylko w opowieściach mojego ojca, który straszył mnie, że mieszka ona na strychu. Razem z Umą. Do dziś nie wiem, kim była Uma. W każdym razie straszył skutecznie i słusznie: schody prowadzące na strych były bowiem niebezpieczne dla małych dzieci, nie posiadały zabudowanych przestrzeni pomiędzy stopniami, trzeba mnie jakoś było do nich zniechęcić. Wciąż trochę boję się takich schodów. Jednak, jak wspomniałam, w wieku ośmiu lat nie bałam się już żadnych potworów, którymi dorośli straszyli dzieci. Na tym etapie, my dzieci straszyliśmy siebie nawzajem dużo skuteczniej. Lata 90. były czasem, gdy dzieci posiadały swoją własną mitologię strachów. Nie wiem, czy wciąż ją posiadają, być może już w zupełnie innej formie. Wiara w nie wiązała się oczywiście z pewnym poziomem naiwności, ale również stopniem pewności siebie w grupie. Kapłanami tej wiary bywały najczęściej jednostki najbardziej cyniczne, jeśli można mówić o cynizmie wśród osób poniżej dziesiątego roku życia. Na pewno można mówić o jego silnych zalążkach. Dziecięce strachy w dużym stopniu pokrywały się z miejskimi legendami, będącymi aktualnie na topie. Niektóre z nich funkcjonowały globalnie, ogólnopolsko, jak na przykład słynna czarna wołga, legenda, której korzenie sięgały jeszcze czasów przed naszym narodzeniem, czy też dużo młodsza opowieść o El Kopyto, diable w czarnym samochodzie, który pyta cię o godzinę, a następnego dnia o tej porze umierasz. Te legendy przyprawiały o ciarki na całym ciele, ale nie były wcale źródłem codziennych lęków, godnych tych, które czuliśmy na myśl o Buce i innych potworach wczesnego dzieciństwa. Taką rolę w naszym dziecięcym życiu stadnym dużo lepiej odgrywały strachy lokalne. Z dziecięcą mitologią strachów niepodzielnie łączy się dla mnie postać mojej koleżanki z klasy, Anki. Zanim nasze drogi rozeszły się na zawsze po piątej klasie podstawówki, kiedy to jej matka postanowiła przenieść ją do innej szkoły, Anka zaznajomiła mnie z tyloma potworami, co nikt inny przed nią ani po niej. Była prawdziwą kapłanką dziecięcego panteonu strachów. Zrobiła mnie też kilkukrotnie na kasę, grube setki i tysiące sprzed denominacji (pierwszy raz w wieku siedmiu lat), co poskutkowało tym, że nasze drogi zaczęły się tak naprawdę powoli rozchodzić na długo przed tym, zanim zmieniła szkołę. Do dziś zresztą mieszka przy mojej ulicy, ma czwórkę dzieci i pseudohodowlę yorków. Dzięki niej moja znajomość dziecięcej mitologii strachów poszerzyła się o: – żabę plujkę. Żaba plujka bytowała w okolicach stawu. Kiedy na ciebie napluła, wypadał ci ząb. Po tym, jak kilka razy obok stawu spadło mi na twarz parę pierwszych kropli deszczu, które omyłkowo wzięłam za charę żaby i wszystkie moje zęby zostały na swoim miejscu, ostatecznie zwątpiłam w tę legendę. – odcisk tęczy. Kiedy nadepniesz na tęczę, która czasem tworzy się na asfalcie, na przykład gdy rozleje się na nim benzyna, na twojej stopie pojawi się tęczowy odcisk, który nie zejdzie przez całe życie. Żaden but przed tym nie chroni. Przez jakiś czas unikałam chodzenia po tęczy, tak jak niektórzy neurotycy unikają chodzenia po łączeniach między płytkami chodnika (odkąd wszędzie jest kostka Bauma musi być to bardzo trudne), ale po kilkukrotnym przypadkowym zdeptaniu tęczy, które nie zostawiło żadnych śladów na moich stopach, przestałam się ich bać. W naszej dziecięcej mitologii były jednak strachy, których istnienia bądź nieistnienia nie dało się tak łatwo zweryfikować. Najstraszniejszym z nich była legenda o białej i czarnej ręce, które miały straszyć w miejscowym parku. Zawsze skracałam sobie drogę ze szkoły przez ten park i za każdym razem śmigałam tamtędy na moim Pelikanie, a później Wigry 3 w tempie błyskawicy. Nie wiem, kto pierwszy opowiedział mi o rękach. W każdym razie był to strach tak sugestywny, że związana z nim legenda śniła mi się po nocach. Rzeczone ręce należeć miały jakoby do dziewczyny lub kilku dziewczyn zamordowanych podczas wojny w naszym parku. Ich ręce zostały odcięte od ciał i zakopane pod drzewami. Drzewa w opowieści zostały wskazane konkretnie, omijałam je więc najszerszym możliwym łukiem. Omijałam je bardzo skutecznie, bo nigdy żadnej ręki, ani czarnej ani białej, osobiście nie spotkałam. Nie spotkałam też nigdy na swojej drodze żadnego szaleńca, który według ożywających co jakiś czas legend, miał po wsi z siekierką latać (a wtedy trzeba się szybko było decydować, czy przechodzić obok domu domniemanego szaleńca, czy ryzykować wejście do parku czarnej ręki w dniu, w którym akurat nie przyjechało się rowerkiem). Ze wszystkich mitycznych dziecięcych strachów naszego panteonu, jedynym, przed którym naprawdę zdarzyło mi się uciekać gdzie pieprz rośnie, było stado rozjuszonych gęsi, które za nic miały sobie nie tylko tęczowe plamy, ale też wszystkie maluchy i polonezy na drodze krajowej nr 39, i gnały za mną hen przez asfalt. O tak, gęsi były najgorsze. Wydawać by się mogło, że „żelazna kurtyna” odporna była na jakiekolwiek większe nieszczelności i dzieła zachodniej kinematografii docierały do nas w ilościach minimalnych. Na szczęście nie wszystko wyglądało aż tak źle i nasi dzielni filmowcy w mniej lub bardziej wyszukany sposób to i owo do polskiej kinematografii przemycali. A już na pewno czerpali z zachodnich dzieł niemałą inspirację. „Przyjaciel wesołego diabła” (1986) Odpowiedź na: „Labirynt”, „Willow”, „ W latach 80. na zachodzie świetnie rozwijało się młodzieżowe kino fantasy. Kto u nas miał dostęp do pierwszych magnetowidów, ten z całą pewnością pamięta takie filmy jak „Goonies”, „Labirynt” czy chociażby „Niekończącą się opowieść”. Dziś, mimo dużego sentymentu, trudno niekiedy bez zażenowania filmy te oglądać - ponad trzy dekady na karku mocno dają się we znaki, co nie zmienia faktu, że w tamtych czasach fantastyczne, familijne produkcje gwarantowały wykwit rumieńców na licu każdego małolata. Również i Polacy próbowali swoich sił w tym gatunku. Tym bardziej, że całkiem zacne pomysły na efektowne kino najczęściej leżały sobie na półce z dziecięcymi lekturami. Taki na przykład „Przyjaciel wesołego diabła” to ekranizacja książki Kornela Makuszyńskiego. Film ten miał w sobie wszystkie cechy dobrego kina fantasy. Jest przyjaźń dzieciaka z na pozór przerażającą istotą nie z tego świata, są olbrzymy, karły oraz tajemnicze labirynty i magiczne artefakty (w tym wypadku - cudowny kryształ). Naszym zdaniem hasełko: „Ja kudłaty durnowaty, reperuję stare graty!” brzmi o niebo lepiej niż „ telefonować dom”.„Klątwa doliny węży” (1987) Odpowiedź na: „Indiana Jones” Gdy Steven Spielberg wespół z George'em Lucasem powołał do życia postać dzielnego archeologa, światowa kinematografia zalana została mniej lub bardziej udanymi klonami doktora Jonesa. Jednym z tych mniej udanych sobowtórów Indy'ego był profesor Jan Tarnas — naukowiec o twarzy Krzysztofa Kolbergera, który rozszyfrowując tajemniczy manuskrypt natrafia na ślad grobowca należącego do pradawnego kosmity... „Klątwa Doliny węży” kręcona była w Wietnamie i mimo dużego rozmachu już w dniu swej premiery okrzyknięta została jednym z najgorszych tworów polskiego kina. Produkcja kuleje właściwie w każdej dziedzinie, a motyw przemiany jednego z bohaterów filmu w „strasznego” kosmitę gwarantuje miły masaż przepony. Na szczęście są miejsca na świecie, gdzie „Klątwa...” została doceniona. Mowa tu o Wietnamie. W tym komunistycznym kraju nasz polski koszmarek uznany został za „zbyt amerykański” i nigdy nie wszedł na ekrany kin. Wietnamczycy musieli go oglądać na tajnych, nielegalnych seansach. „Pan Samochodzik” (1966-1991) Odpowiedź na: „Drużyna A”, „Indiana Jones”, „Powrót do przyszłości”, seria o Jamesie Bondzie, „Knight Rider” Kolejny bohater, który początek swej wielkiej kariery zaliczył na kartach książek dla młodzieży. Pan Tomasz, dla znajomych - Pan Samochodzik, to wzorowy obywatel socjalistycznej Polski, który miał szczęście odziedziczyć po swoim zmarłym wujku - wynalazcy, przedziwny pojazd kryjący w sobie całą masę pomocnych gadżetów. Sympatyczny kierowca interesuje się archeologią, historiami szpiegowskimi i poszukiwaniem zaginionych skarbów. Zbigniew Nienacki - autor książek o Panu Samochodziku poleciał nieco po bandzie i sprawił, że dzielny miłośnik motoryzacji chętnie współpracuje z Milicją Obywatelską, a nawet i wstępuje do ORMO. Mimo że samego bohatera można by spokojnie porównać do mocno ugładzonej wersji doktora Jonesa czy nawet samego agenta Jej Królewskiej Mości, to już jego pojazd, który w każdej kolejnej ekranizacji książek Nienackiego jest wyposażony w coraz dziwniejsze funkcje, mocno nawiązuje do zagranicznych, celuloidowych cudów motoryzacji w stylu opancerzonego vana Drużyny A czy nawet latającego DeLoreana z „Powrotu do przyszłości”. Ponadto wykazuje się inteligencją i talentem krasomówczym wcale nie gorszym niż KITT z „Knight Ridera”. Polski DeLorean „Wilcze echa” (1968) Odpowiedź na: „Za garść dolarów” i wszelkie pozostałe dzieła epoki spaghetti-westernówW pewnym małym miasteczku rozpanoszyła się grupa zdegenerowanych ukraińskich bandytów z UPA. Do walki z tą hołotą staje chorąży Piotr Słotwina... Co ma wspólnego jakiś biedny, komunistyczny kraj położony na wschodzie Europy z klimatem Dzikiego Zachodu, barowych bijatyk i niezłomnych hodowców bydła? Jak się okazuje - całkiem dużo. „Wilcze Echa” to polski film nakręcony w czasach, gdy wszyscy jarali się filmami z Johnem Wayne'em i włoskimi westernami o samotnych jeźdźcach poszukujących sprawiedliwości... Nasza polska odpowiedź na „Za garść dolarów” realizowana była w Bieszczadach. Mimo że bohaterowie rozmawiają ze sobą w naszym rodzimym języku, a miejsce zakurzonych, amerykańskich mieścin zastąpione zostało przez malownicze, polskie góry, to najważniejsze elementy westernu zachowane zostały na swoim miejscu. Są więc bójki, kolty, plugawy język i fabuła prosta niczym budowa drzwi do saloonu. „07 - zgłoś się” Odpowiedź na: Jamesa Bonda „07” to kryptonim porucznika Sławomira Borewicza, którym to posługiwał się podczas komunikacji radiowej z centralą milicji (ponadto był to też autentyczny numer wywoławczy MO, który dopiero później zmieniono na 997). Tymczasem „007” to numer słynnego agenta Jej Królewskiej Mości (z czego podwójne zero oznacza, że posiadacz takiego oznaczenia posiada licencję na zabijanie). Przypadek? Nie sądzę. Mimo że przygody porucznika Borewicza nie są tak spektakularne, jak perypetie Jamesa Bonda (trudno się dziwić - porucznik działał lokalnie, ku chwale Polski Ludowej!) to obu panów łączy coś więcej niż tylko bliźniacze wręcz kryptonimy. Właściwie to można by rzec, że Borewicz i Bond to ta sama postać działająca w różnych realiach. A bezczelnością i talentem do uwodzenia pięknych pań, nasz amant z MO bije swego brytyjskiego klona na głowę. Kleks (1983 - 1989) Odpowiedź na: wszystko Jeśli ostatni raz oglądaliście filmy o panu Kleksie w czasach, kiedy szczytem lansu był pistolet na kapiszony, to koniecznie obejrzyjcie go jeszcze raz. Czego tu nie ma? Psychodeliczne animacje, maszerujące w takt heavy metalu wilkołaki (nawet słynny „Skowyt” przy tym wymięka), czy nawet pieśni ku chwale suszonych ziół o euforycznych właściwościach... W „Akademii pana Kleksa” pojawia się Adolf - dziecko-robot (bodajże pierwsza tego typu maszyna w polskim kinie), który może i technologicznie nie należy do tej samej klasy co Rutger Hauer w powstałym rok wcześniej „Łowcy Androidów”, to i tak wypada niczego sobie. Tymczasem „Pan Kleks w kosmosie” wyraźnie trąci „Gwiezdnymi Wojnami”, a kompozycja wyśpiewana przez Emiliana Kamińskiego to prawdziwy fakol skierowany w stronę bezdusznego, orwellowskiemu systemowi opartemu na nieznoszącej sprzeciwu bezdusznej edukacji. Warto też wspomnieć o tym, że pan Kleks zaopatruje się w „piegi” u niejakiego Golarza Filipa, aby później, dzięki ich mocy, „wysłać swoje trzecie oko w kosmos”. Tak jest - ekscentryczny dziwak i właściciel szkoły dla dzieciaków regularnie zaopatrywał się u swego dilera w najlepszej jakości kwas i wraz z małoletnimi wychowankami odbywał narkotyczne wojaże... Czegoś takiego nawet Harry Potter w swoich najmokrzejszych snach nie zaznał.

ja kudłaty durnowaty reperuję stare graty